banner


niedziela, 17 listopada 2013

Między stronnicami...

W oczekiwaniu na kolejny wpis (jej, ktoś to jednak czyta), wrzucam idealny zjadacz czasu. http://orteil.dashnet.org/cookieclicker/  Smacznego.

poniedziałek, 11 listopada 2013

Pech. (Horace x Will) Zwiadowcy, Ranger's Apprentice

Witajcie, dzisiaj coś nowego. Na wstępie pragnę powiedzieć Wam, drodzy czytelnicy, że bardzo motywuje mnie do pracy to, że czytacie moje myśli.
Zwykle jest tak, że jak czegoś nie znajduję w Internetach, to sama coś to tworzę. Satysfakcja, jakich mało. Czuję niedosyt Thokiego, piszę Thokiego. Zaś to opowiadanie, które pragnę przekazać w Wasze łapki, jest w ogóle nietypowe, bo chyba pierwsze po polskiej stronie. Nie chcę mówić tu o fandomie, bo ten nawet nie jest nawet w fazie raczkowania. Chodzi mi tutaj o serię książek, która jakiś czas temu wpadła w moje łapki i, no cóż, wciągnęła i przeżuła mnie na dobre. Mówię tutaj o "Zwiadowcach". Kto czytał, ten wie i te opowiadanie przeczyta, mam nadzieję, z przyjemnością. Zaś tych, którzy z książką jeszcze nie mieli styczności, zapraszam serdecznie do czytania i myślę, że i takim osobom moje opowiadanie może w jakimś stopniu wam przypaść do gustu.
Zmieniłam trochę wygląd bloga, bo tak c: Podoba się?
Nic, nie owijając kota w bawełnę, czytajcie.
***

Tej nocy śnieg padał ciężkimi, dużymi płatami. Zima nie robiła sobie nic z tego, że niedługo miała odejść. Przełęcze pozostały zasypane. Lodowaty mróz szczypał w odsłonięty nos i w uszy, wciskał się za pazuchę, w rękawy i w cholewy butów. Pnie okrywały się ciężką kołdrą, osuwającą się od czasu do czasu z głuchym szelestem. Las, otulony w zimowy kożuch, był cichy, niemal nienaturalny.
Postać zapadała się niemal po kolana w zaspach, jeszcze świeżych i sypkich. Spodnie pokrywały się z wolna mokrymi, zimnymi plamami. Wędrowcowi nie było zimno. Maszerował raźno. Ponury, lecz piękny, las wkrótce przerzedził się i postać, otulona w kurtę, wyszła na otwartą przestrzeń polany, rozświetlonej blaskiem dogasającego ogniska, rzucającego długie cienie na dwa małe namioty i postać, siedzącą samotnie.
Przybysz uśmiechnął się pod nosem i przyklęknął na kolano, zbierając w zmarznięte dłonie śnieg i formując z niego kulę. Wstał wolno i, wymierzywszy, rzucił pocisk. Przysypiający strażnik ognia, spowity w opończę, wzdrygnął się i poderwał na równe nogi, niemal wyślizgnąwszy się na wydeptanym śniegu.
-Horace! - podirytowany krzyk wzbudził w przybyszu rozbawione parsknięcie.
-To jest ta wasza zwiadowcza czujność? - roześmiał się, stłumił wybuch wesołości w rękaw, by nie zbudzić mieszkańców polany. Uwielbiał droczyć się z towarzyszem.
Odpowiedziało mu urażone burknięcie. Młody mężczyzna strząsnął śnieg z opończy i rozciągnął mięśnie. Najwyraźniej przysnął nad ogniem jakiś czas temu. Był zmęczony, Horace wiedział, że tak jest, mimo, iż towarzysz gorączkowo zaprzeczał. Wielu rzeczy nie da się ukryć.
-Idź spać, jak człowiek, Willu. Zamierzasz koczować tu całą noc? - poklepał towarzysza po plecach, nieco zbyt mocno, niżby zdawał sobie z tego sprawę. Chłopak, nazwany Willem, skrzywił się z dezaprobatą.
-Nie spałem. Zamyśliłem się tylko.
W normalnych warunkach Horace chętnie przekomarzałby się nadal. Jednak i on, i jego towarzysz byli zmęczeni. Sprzeczki mogły zostać odłożone do rana. Ku jego zadowoleniu, ciemnowłosy skierował się do jednego z namiotów, skrytego nieco w cieniu drzew.
-Dobranoc, Willu.
Odpowiedziało mu tylko bezładne burknięcie i szelest zasznurowywanych poł namiotu. Nie pozostało nic innego, jak samemu wleźć do własnego, ciasnego apartamentu i wczołgać się do wychłodzonego śpiwora.

Wyczekiwany sen nadszedł szybko, nie należał jednak do tych spokojnych, odprężających. Śpiwór był chłodny, wiatr dął w ściany namiotu, zaś młodziana męczył nowy koszmar.
Mrok kładł się miękko na ścianach lasu. Niepokojące, ale miecz w dłoni i pochylony towarzysz, tropiący kilkanaście kroków w przód, dodawały otuchy. Will najwyraźniej złapał satysfakcjonujący go ślad. Horace nie zdążył nawet zadać pytania, kiedy plan został ustalony. Miał pozostawić plecy towarzysza odsłonięte i zmylić wroga. Mimo, iż niechętnie, przyznał przyjacielowi słuszność. Musiał pozostawić Willa na pastwę zdesperowanego Skotta.
Przyjemne wibrację objęły ostrze miecza, kiedy głowica zderzyła się dwukrotnie z czaszką wroga. Zimna furia objęła Horace'a, kiedy ujrzał przyjaciela w potrzasku. Miał ochotę zabić MacHaddisha, mimo, iż był im potrzebny. Niemal przerażenie przejęło go, kiedy zaś dojrzał, w jakim stanie znajduje się młody zwiadowca. Nim ten zdążył stanąć na nogach, został zakleszczony w ramionach rycerza.
-W porządku? -spytał z niepokojem, odwracając go do siebie. Obiektem jego niepokoju była zakrwawiona kamizelka przyjaciela. Zaś, kiedy uniósł oczy, napotkał, zamiast poirytowanego spojrzenia, chłodne oczy i bladą skórę trupa.

Przebudził się gwałtownym szarpnięciem i syknął pod nosem przekleństwo, kiedy zderzył się głową z lodowatym materiałem namiotu. Pocierając tył głowy, rozejrzał się za źródłem czegoś, co ucięło paskudny koszmar. W tej samej też chwili usłyszał głuchy odgłos spadającego śniegu i coś jak stłumiony, zdziwiony okrzyk.
Horace pośpiesznie wytoczył się z namiotu, rozglądając się dziko. Miał przez chwilę niemałą trudność w odnalezieniu drugiego namiotu, skrytego pod zaspą. Śnieg był zdradliwy, zaś pod naporem musiał spaść z gałęzi. Z cichym sapnięciem ni to rozbawienia, ni to zdziwienia, rzucił się, by pomóc mieszkańcowi pechowego namiotu wydostać się spod śniegu i zmarzniętego płótna.
Will stał, ponuro wpatrując się w kupkę drągów i materiału, wystających smętnie spod rozgrzebanej zaspy. Namiot wymagał naprawy. Jeśli młody zwiadowca chciał spać, musiał zająć się nim teraz, co równało się z tym, że zmarznie i straci cenny czas, który mógłby przeznaczyć na odpoczynek. Horace spoglądał na niego z boku, stukając palcami o swoje udo.
-Więc... - zaczął, zastawiając się na głos, co też towarzysz ma zamiar począć.
-Przymknij się - ofuknął go młodzian, wygrzebując spod śniegu saksę i śpiwór. Wolał nie trwonić czasu. Zamierzał przysnąć przy dogasającym żarze ogniska.
Młody rycerz wyjrzał zza poły swojego schronienia, by sprawdzić, jak ma się pechowy zwiadowca. Dojrzał ciemny kształt, owinięty śpiworem. Nie była to pewnie wybitna forma wypoczynku, szczególnie ze względu na przenikliwy, północny wiatr.
-Odmrozisz sobie coś - podniósł nieco głos, by ospały chłopak mógł go usłyszeć -Albo co.
-Znajdź lepsze rozwiązanie.
Chłodny ton głosu Willa był całkowicie zrozumiały. Ni to się wyspać, ni chociaż odpocząć. Nawet położyć nie ma się jak. Zaś rano czekało go powolne suszenie namiotu przy ogniu i naprawianie masztów. Horace wszystko rozumiał.
-U mnie dość miejsca...

Mały namiot był przystosowany dla jednej osoby. Mimo ogólnej, drobnej postury i niewielkiego wzrostu, Will nie miał zbyt dużo miejsca, szczególnie przy dość potężnym Horace'u. Nie było jednak powodu do narzekania. Mała przestrzeń szybko się nagrzewała. Zmarszczył tylko zabawnie nos, lustrując twarz przyjaciela, który składał swoją kurtkę, by użyć jej jako poduszki.
-Jak będziesz chrapał, to wyrzucę cię na zewnątrz, jak będziesz spał - mruknął i stłumił ziewnięcie w rękaw koszuli. Groźba rzucona, mógł zanurzyć się w zasłużonym śnie. Obrócił się tyłem do towarzysza i zamknął oczy. Palec ułożył na rękojeści saksy, którą trzymał zawsze przy sobie i rozluźnił się. Spanie w takich warunkach miało swoje plusy.

Wczesnym porankiem, kiedy do świtu pozostały ciągle dwie godziny, przebudził się, pozostając jednak ciągle pod cienką warstwą snu. Zbudził go ciężar ramienia, przewieszonego przez okolice jego żeber i dużej dłoni, opadającej bezwładnie w okolicach mostka. Przyjemne ciepło, odczuwane na całym odcinku pleców i szyi, pochodziło ni mniej, ni więcej, od rozgrzanego ciała Horace'a. Ucichło nawet donośne chrapanie. Will poprawił się nieco i odwrócił delikatnie głowę, by spojrzeć kątem oka na twarz towarzysza. Spał tak spokojnie i mocno, że nie miał serca zbudzić go. Gdzieś w głębi świadomości już przyjął do siebie to, że nawet nie przeszkadzała mu taka bliskość. Mruknął sennie i pozwolił sobie zapaść ponownie w miękki sen.
Przyjemnie wypoczęty, Horace ziewnął szeroko, nie uchylając powiek. Otworzył je jednak natychmiast, kiedy wyczuł przy sobie czyjąś obecność i to bliższą, niźli wtedy, kiedy zasypiał. Z oszołomieniem ujrzał Willa, kryjącego nos w zgięciu jego koszuli i otulonego nie tylko własnym śpiworem, ale i połą tego, należącego do młodego rycerza. Równie zadziwił go fakt, że to on sam utrzymywał gruby materiał na ciele towarzysza, przerzuciwszy ramię nad jego ciałem. Ciepły rumieniec na policzkach nie mógł być spowodowany temperaturą.

Objął z ulgą kubek ciepłej kawy, dosładzanej obficie miodem. Obserwował znad krawędzi przyjaciela, zdecydowanie przesładzający swój własny napar. Horace był pewny, że nawet sam Halt nie dodawał tyle słodyczy do gorzkiego, cudownego napoju. Uniósł pajdę chleba do ust, kiedy Will skończył słodzić i zajął się piciem. Rycerz odwrócił wzrok. Dziwna sytuacja, kiedy to obudzili się pół godziny wcześniej, zwinięci w uścisku. Najwyraźniej noc była lodowata, myślał młodzieniec, starając się tłumaczyć to sobie na wszelkie sposoby. Will dyplomatycznie milczał, nie poruszając nawet słowem tematu. Pierwszy wyczołgał się z namiotu, pozostawiając oszołomionego przyjaciela samego z jego myślami i dylematami, tak, jakby to była najzwyczajniejsza rzecz na świecie. Innymi słowy, nie pomagał ani trochę.
Nie pomagał ani trochę również, kiedy dosiadał Wyrwija i posłał towarzyszowi zagadkowe spojrzenie. Zostawił Horace'a na polanie z mętlikiem w myślach, robotą przy namiocie, którą sam miał się zająć i wspomnieniem własnej  twarzy, żegnającej rycerza ładnym uśmiechem. Rycerz Dębowego Liścia niekoniecznie wiedział, co o tym myśleć. Gdzieś w świadomość zastanawiał się również, czy Will będzie bardzo zły, gdy zastanie wieczorem nienaprawiony namiot.

środa, 9 października 2013

Tęsknota. - KazKir



 Pisane jak zwykle dzięki tchnieniu weny. Krótki angst, występują Alex i Adile. Jak zawsze, kiedy chodzi o nich, ten kawałek moich myśli dedykuję Rox.
***

Oczekiwanie, ciągnące się w nieskończoność. Los, gorszy od śmierci. Ciągłe oczekiwanie końca. Nadzieja.
Rzucam tęskne spojrzenie w kierunku otwartego okna. Jesienny chłód wślizguje się do środka, węsząc, kąsając skórę. Niech kąsa moje nagie ciało, niech się syci. Trwam w pustkowiu, jestem beznadziejny. Nie potrafię nawet wstać, by zamknąć okno. Nikt nie przyjdzie do mnie, nie zamknie okna. Nie zatroszczy się. Przyświecam sobie świecą, ciepły wosk spłynie po blacie biurka. Nie potrafię wymienić żarówki. Ta cholerna niemoc.
Ciche szelesty wymiętej przez drżącą dłoń kartki wiążą się z narastającymi podmuchami wiatru. Nikt nie przyjdzie, by zamknąć okno. Słowa same skreślają się na papierze, atrament zostawia paskudną plamę. Na kartce, na dłoni. Tam, gdzie papier jest wilgotny, rozmywa się, rozmazuje słowa, plami dłoń. Nie potrafię już ładnie pisać. Palce zbyt drżą. Pozostaje niemoc. Nikt nie przyjdzie, by zamknąć okno.

Słowa lekarza padają jak wyrok, ciężkie piętno, przekleństwo. Czy bardziej cieszyłbym się, gdybym nie obudził się ze Snu? Pewnie byłoby mi to obojętne. Wolałbym nie słuchać. Nie obudzić się. Spoglądam na samotne, sąsiednie łóżko. Zostawiłeś mnie, mówię cicho, z wyrzutem. Nie mam siły, by płakać. Pielęgniarka, Anioł Zbawienia, przynosi strzykawki pełne Obietnicy. Zapadam w miękki, lepki sen. Już nic mnie nie obchodzi.

W głowie odbijają się słowa lekarza. Rehabilitacja. Wychodzę ze szpitala, wracam do domu rodzinnego. Nigdy mnie już nie zobaczą. Pielęgniarka odwiedza mnie w domu raz w tygodniu. Pociesza, przynosi zakupy, proponuje spacery. Odejdź, nie chcę twojej litości. Nie zastąpisz tego, kto zamykał okno.
Próbuję stawiać kroki. Odpycham gniewnie wózek, chwytam się desperacko ściany. Nogi protestują. W beznadziei zwijam się na chłodnych klepkach, tuląc policzek do ściany, podziwiając kurz. I znowu wstaję, klnąc na całe gardło, przeklinając niedowład. Kilka godzin później znajduje mnie pielęgniarka, skulonego przy fotelu. Nikt nie podał dłoni.

Ciało przechodzą dreszcze. Mam ochotę wyć, płakać i krzyczeć. Wołać Ciebie. Wiem, że nie odpowiesz. Mam ochotę uderzać głową o ścianę, z goryczy gryźć dłonie. Panie, kimkolwiek jesteś, Aniele Zbawienia, pozwól mi. To los gorszy od śmierci.
 Po jakimś czasie przychodzi zrezygnowanie. Ciało nie chce jeść, nie chce pić. Pozwalam robić ze sobą robić wszystko. Pielęgniarka odwiedza mnie codziennie. Nie odpowiadam na nerwowe trajkotanie. Potrafię patrzeć tylko tęsknie za okno.

Pamiętam jak wczoraj każdą chwilę. Pamiętasz, mój Mały? Stara pieśń z moich ust, cicha kołysanka do snu, by odegnać koszmary, wyciskające łzy spod powiek. Nucę cicho, przełykam sól. Koszmar nie chce odejść.
Pamiętasz, mój Mały? Wichura porywa pył, burza szaleje. Boisz się, mój Mały. Ciepłe ramiona przynoszą ci ukojenie. Nie boisz się już, prawda? Ciepłe wargi składają pocałunek czole. Nic ci nie grozi.
Wciskam twarz w miękki materiał. Leżę, niczym kukiełka z obciętymi sznurkami u stóp łóżka. Śpię w Twoim pokoju, chłonąc delikatny zapach ubrań, pościeli. Spadam na ziemię. To nie do zniesienia.
Dzisiaj, mój Mały, znalazłem na dnie Twojej szafy skrawek wspomnień. Chciałeś być dorosły, zabawki zostały wyniesione na strych, już na zawsze zapomniane. Krztuszę się, ściskając wyświechtanego konika. Tego się nie pozbyłeś. Już zawsze muszę mieć go przy sobie. Strata, nawet chwilowa, wywołuje atak paniki. Nikt nie może go dotknąć.

Tego dnia pielęgniarka wyciągnęła mnie na spacer. Nie unosiłem wzroku. Czułem poniżenie. Wszyscy patrzą i widzą kalekę. Stałem się nim. Wrakiem. Śmieciem. Nie potrafię nawet wstać, by oddać ci należną cześć. To ja Cię zabiłem. Przeze mnie pożarł cię płonący wrak. Kiedy kobieta odchodzi, taktownie zostawiając mnie samego z bólem, klęczę przy zimnym granicie. Wyrywam włosy, z niemym krzykiem na ustach, alarmuję przechodniów. Potem nigdy już nie mogę Cię odwiedzić.
Niebo rozmazuje się, ciemnieje i zamiera pod powiekami. Rano znajduje mnie pielęgniarka, gani, ucieka wzrokiem od oszpeconego ciała. Nie patrz. Rozpacz jest zaraźliwa. Nikt już nie zamknie okna.

Wracam znowu do szpitala. Puste, chłodne ściany patrzą na mnie, mam ochotę krzyczeć. Serce kłuje, szarpie się rozpaczliwie w piersi.
Budzę się z ciężkiego snu. Piski aparatury mnie irytują, pielęgniarki doprowadzają do szału. Mam ochotę wyrwać wenflon, kabelki, wszystko, co trzyma mnie przy życiu. Nie mam siły.

Patrzę w okno, na nocne niebo. Uśmiech kwitnie na ustach. Więc jednak mnie odwiedziłeś, mój Mały. Obserwuję Twój obrys, kucasz na parapecie. Po chwili obejmują mnie szczupłe, ciepłe ramiona. Słodki, piękny zapach wypełnia nozdrza. Przeciągły pisk alarmuje lekarzy. Nie rozdzielą Naszych splecionych dłoni. Jesteś ze mną, kiedy wiozą mnie w szaleńczym galopie korytarzem. Uśmiechasz się czule, kiedy nachalne, białe lampy biją w oczy. Wyrywam się do Ciebie. Przepraszam, pragnę krzyczeć, wypadek to moja wina.  Serce zamiera już na zawsze.
Jesteś moim światełkiem w tunelu.

W sali zostało tylko otwarte okno.

sobota, 21 września 2013

"Nie ważne jaki, ważne, że szczery" Thor x Loki

 Tak, dawno nie było żadnych ambitniejszych pisadeł na ramach mojego bloga. Pisane jak zwykle pod wpływem nagłego nawału weny, jak zwykle w bardzo późnych godzinach nocnych i wczesnych godzinach rannych. Podczas pisania słuchałam trochę Vivaldiego i Bacha. To serio uspokaja.
Na koniec mogę życzyć w miarę miłego czytania (o ile ktoś to czyta, naiwny Kazaszku).
 ***

Miękka łuna słońca układała się u horyzontu, zanikając i pozwalając, by gwieździsta noc przejęła nieboskłon. Wieczór był spokojny, niezmącony ni szmerem, ni choćby głosem ludzkim, czy też boskim. Pierwsze gwiazdy zapalały się na ciemnym aksamicie, pociągniętym w łagodne fale. Idylla, można by rzec. Chłodne, ale orzeźwiające powietrze przyjemnie wypełniało płuca i ciało, zmęczone gwarem i radością biesiadników. Tak było lepiej. Samotność smakowała gorzko, ale i istnieją tacy, którzy stronią od nadmiernej słodyczy. Od słodyczy mdli.
Loki układał myśli w tysiącach drobnych szufladek, z rozmysłem wybierając tylko to, co życzył sobie wspomnieć. Biesiady starał się upchnąć zaś w najdalszej przegródce, tam, gdzie nalepki głosiły "przykra konieczność". Głośne zbiorowiska, pełne narzucających się person, irytowały go i przyprawiały o tępe bóle głowy. Zbyt często narażony na nieprzyjemne, dla jego osoby, środowisko miętosił przez następne kilka godzin skronie palcami, jakby to miało przynieść zbawienną ulgę.
I tym razem znalazł schronienie od zgiełku bankietu na jednym z wielu balkonów pałacu, katalogując przemyślenia do drobnych szufladek. Cichy, miękki plusk opadającej wody nie przeszkadzał mu w najmniejszym stopniu, dlatego też marmurowa fontanna uniknęła morderczych spojrzeń, rzucanych z pewną częstotliwością.
Nie miał nic przeciwko fontannom, a nawet lubił jednostajny odgłos, jakie wydawały. Pomagał w oczyszczaniu myśli.
Pan Kłamstw lubował się w wykorzystywaniu zmysłów, wyostrzał je i kształtował, niczym artysta, rzeźbiący w drewnie. Cenił bardziej już tylko intuicję i chłodną kalkulację. Słabostką zaś jego był słuch. Raz przydatny, innym razem był mu przekleństwem, zamarłym nie raz, nie dwa na bladych ustach. Tak, wyczulone zmysły mogły być udręką podczas obcowania z pijaną hołotą. A jeśli już o pijanej hołocie wspominając, jak i o udrękach, oba te określenia mogły zobrazować Thora. Aby przepędzić z myśli natrętnego boga, Loki musiał potraktować skronie kolejną porcją powolnego, nic niewnoszącego masażu.

-Thor, to nie działa -westchnął cicho, przymykając oczy, jakby błagając o cierpliwość niebiosa. Problem jednak leżał w tym, że niebiosa były tutaj.
Nie czuł nawet potrzeby odwrócenia się, by wiedzieć, że On czai się za rogiem i nieudolnie stara się wtopić w ścianę. Bóg Piorunów nie należał nigdy do wybitnie obdarzonych talentem do skradania się, a już szczególnie, kiedy w głowie szumiało mu za sprawą zbyt dużej ilości miodu pitnego.

-Bracie, dlaczego opuściłeś ucztę? Powinieneś radować się razem z nami! - widok roześmianego mężczyzny nie wprawił bynajmniej ciemnowłosego w lepszy nastrój. Koniec spokoju, żegnaj o cudowna ciszo.
-Thor, może powinieneś wrócić do... towarzyszy? -delikatna próba nawrócenia go na korzystny dla Lokiego tor spełzła na niczym. Kiedy barczysty mężczyzna wprosił się na Jego balkon, tak, teraz była to już własność boga Kłamstw i niech pierwszy zaprotestuje ten, któremu życie i zdrowie psychiczne niemiłe, Loki wiedział już, że nie będzie tak łatwo, jak wydawać się mogło. Ale cóż tu zaradzić, z Thorem zwykle nie było łatwo. Ponadto wykształcił u siebie zadziwiającą odporność na większość wymówek, gróźb i próśb, jakie płynęły od jego przyrodniego brata, który starał się bronić na wszelkie możliwe sposoby, jak dzikie stworzonko.

-Nie... -Thor najwyraźniej potrafił jeszcze składać poprawnie zdania. To świadczyło o tym, że ilość alkoholu nie była aż tak duża, jak mogłaby być, czego Loki nie omieszkał wytknąć mu z mściwą satysfakcją w myślach -Będziesz samotny.
-Zapewniam cię, że potrafię odpowiednio zająć się sobą -nie ukrywał nawet zniecierpliwienia w głosie. Niech wie. Nawet, jeśli spłynie to po nim jak po aroganckiej, pijanej kaczce. Niech wie!
-Zanudzisz się nad tymi papierami, bracie! -dla blondyna wyszukaną formą spędzania przyjemnie czasu były bijatyki, polowania i uczty, w dowolnej kolejności, zestawieniu i częstotliwości. Loki zaś był odmiennego zdania.
-Chyba sam wiem najlepiej, co mnie nudzi, a co bawi -cichy pomruk, niemal niedosłyszalny odparował nieznośne pokrzykiwania Thora. Wsparł dłonie na marmurowej balustradzie, udając, jakoby niebo i gwiazdy stały się nagle tak bardzo przyciągające uwagę.
Kroki. Za chwilę podejdzie. Niech podejdzie, niech pozna gniew i rozdrażnienie Lokiego, niech pozna!
-Thor. Postaw. Mnie. Na. Ziemię. Już.
Wolno rozprostował i zgiął palce, jakby szykując się do zaduszenia przyrodniego brata. Na usta cisnęły mu się wszystkie przekleństwa i obelgi, jakie poznał w całym swoim życiu, a było tego sporo. Układając w głowie odpowiednią wiązankę, zamajtał nogami w powietrzu. Nienawidził. Nienawidził tego. Mógłby wydrapać mu teraz oczy i zasypać je solą. Morderczy uścisk w okolicach pasa tylko sprawiał, że Thor był bliski zamordowania przez zawisłego w powietrzu boga Kłamstw.
Podnoszenie Lokiego bez pozwolenia, ba!, dotykanie go było jak igranie z ogniem i powinno zostać zapisane do księgi rzeczy bardzo ekstremalnych, o ile, oczywiście, Asgardczycy ową księgę posiadali.
-Thor! Puść! Już! Teraz! -zarzucił ciałem jak wyrzucona na brzeg ryba, rozpaczliwie ponawiając próbę odzyskania wolności i gruntu pod stopami.
O wiele bardziej zaniepokoił go fakt, że obiekt obecnej nienawiści zaczął się przemieszczać. Lokiemu jeszcze bardziej nie podobał się fakt, że obiekt był pijany, a kroki stawiał nieco krzywo, odrobinę ściągało go też na boki. Niepokojące.

Loki, w pełnym swym majestacie, emanując wręcz lodowatą furią, starał się wysuszyć mokre, kręcące się lekko włosy. Siedząc na łóżku i rzucając raz po raz otoczeniu mordercze spojrzenia kątem oka, kumulował całą wściekłość w jednym punkcie. W Thorze, mianowicie. Wspomnienie krótkiego i bolesnego lotu wywoływały w nim nowe pokłady złości. Thor wydawał się nie wyczuwać atmosfery, którą, tak na marginesie, można by było kroić nożem i beztrosko rozglądał się to tu, to tam, głównie gapiąc się jednak na przyrodniego brata, próbującego doprowadzić się do stanu oglądalności. Thor był Thorem, nie przejmował się tak błahymi sprawami, jak na przykład to, że ociekał wodą z fontanny. Woda ta, umykając z ubrań, wsiąkała w łóżko.
-Thor. Wyjdź -jakże opanowany był Loki, skoro jeszcze rozsadziło go od środka z frustracji? Czy może jeszcze wszystko przed nim?
-Bracie, nie zostawię cię teraz samego.
Lokim wstrząsnęło. Przez tego głupca nabawi się jakiś tików nerwowych. A przynajmniej migreny.
-Ty... Wrzucasz mnie do fontanny, śmiesz podnosić i naruszasz MOJĄ prywatność. Ostatni raz mówię. Wyjdź.
-Bracie, na cóż ci ta wylewna złość? Porzuć troski! -Thor już sam w sobie był irytujący, ale pijany Thor... Pan Kłamstw zamarł, obserwując, jak przyrodni brat przysuwa się coraz bliżej, zmniejszając dystans między nimi. Taksował spojrzeniem to mężczyznę, to zaś jego dłoń, która z głuchym klapnięciem wylądowała na Jego kolanie.
-Thor, bez poufałości, bardzo proszę. Thor, zabierz rękę. Thor...!

Loki nienawidził zniewolenia. Za zwykłe zatrzymanie dłoni, chociaż na chwilę, gotowy był zaatakować. Gdyby mógł, zamordowałby ze szczególnym okrucieństwem. Gdyby spojrzenie mogłoby zabić, Thor leżałby już trupem przynajmniej pięć razy. Najwyraźniej obserwacja kolejnych stadiów furii brata była dla niego wyjątkowo pocieszna, gdyż nie mógł oderwać ślepi od wijącego się w spazmach wściekłości i plującego jadem Lokiego. Nietrudno było doprowadzić go do tego stanu, w każdym razie Pan Piorunów opanował ową sztukę do perfekcji. Wystarczyło uderzyć w czuły punkt. W tym wypadku wystarczyło związać blade nadgarstki paskiem od spodni.
-Zginiesz w męczarniach, jeśli mnie zaraz nie wypuścisz -o ile Loki jako tako odzyskał samokontrolę, to ręczył za siebie, bo nikt nie znał dnia ani godziny, kiedy na nowo wybuchnie. -Natychmiast.
-Muszę odmówić, bracie.
-Co ty...? -Czysta nienawiść sączyła się ze szmaragdowych ślepi, obserwujących podnoszącego się na klęczki Thora. Był stanowczo za blisko.
-Gdzie z łapami?!

-I co, zadowolony z siebie? -syknął z przekąsem Loki, spoglądając w dół. Nienawidził przegrywać. Czerpał jednak satysfakcję z wykwitającego limo pod okiem Thora. Własnoręcznie dokonał ataku, kiedy tylko więzy opadły, zaś zdezorientowany Pan Piorunów nawet nie miał szans obronić się przed atakiem na jego twarz i, niestety, dolnych partii ciała. Tak zwany cios poniżej pasa, ale Loki nigdy nieszczególnie przejmował się honorowymi bzdurami. Na koniec, ku uciesze przyrodniego brata, dał się ugłaskać. Nienawidził przegrywać, ale na swój sposób przekręcił kota ogonem, tak, żeby wyszło na jego.
Wzdrygnął się łagodnie, czując ciepły język na podbrzuszu. Spojrzał krzywo w dół.
-Tam nie -ofuknął go i rozparł się wygodniej, wspierając brodę na łokciu. -Przyłóż się trochę.
Obserwacja tego, jak Thor stara się usilnie wpasować w jego skomplikowane gusta, była miłą rozrywką. Milszą, niż uczty, A i przyrodni brat siedział cicho, operując językiem. Całkiem zdolnym i to Loki musiał przyznać z bólem. Nie musiał się nawet specjalnie starać, by być dobrym, ale ciemnowłosemu sprawiało przyjemność męczenie go i trzymanie co chwila na dystans. Do czasu.

-Mhh... -przymknął oczy, nie mogąc znieść triumfalnego wyrazu twarzy Thora. Już samo to, co robił z jego ciałem, było tak nieznośne, że Loki co chwila prężył się i wzdrygał, spinał i rozluźniał. Miał mieć wszystko pod kontrolą, a leżał jak kłoda i pozwalał, by Thor sobie poczynał. I gdzie tu samozaparcie, gdzie samokontrola? Skoro bóg Piorunów był w stanie położyć go byle pieszczotą sutków, to strach pomyśleć, co będzie dalej. Nieznośne ciało ignorowało protesty swego Pana, wyrywając się do spokojnego, miarowego dotyku dużych, ciepłych dłoni. Zmarszczył brwi, z desperacją grając osobę niezadowoloną z życia. Ciepły oddech na szyi skutecznie przeszkadzał mu w skupieniu się na roli.
Nagość nigdy niespecjalnie go zawstydzała. Sytuacja ta jednak wymykała się spod jego kontroli. Atmosfera zagęszczała się, nie była jednak napięta. Co najwyżej wyczuwać można było oczekiwanie. Krzywił się z niezadowoleniem, starając się trzymać emocje w ryzach, Thora zaś na pewien dystans. Ten zaś wydawał się nie zauważać usilnych starań, beztrosko wodząc dłońmi, gdzie tylko mu się podobało, doprowadzając tym brata do skrajnych uczuć. Czekał na pozwolenie do postąpienia naprzód.
 -Rób co masz robić -mruknął Pan Kłamstw, wzdrygając się, kiedy ciepłe, duże dłonie ujęły go za biodra i przymykając ze zrezygnowaniem oczy. Niech się dzieje co chce.

Kłębiące się uczucia i emocje sprawiły, że wygiął się do tyłu, wypychając jakby w desperacji biodra w kierunku Thora. Pan Piorunów był zachwycony drobnością i bladością ciała, które wiło się w jego ciepłym uścisku. Obserwacja emocji na twarzy Lokiego, zmieniających się jak w kalejdoskopie, z każdym ruchem ciał, była wystarczającą nagrodą za nieznośne zachowanie sprzed kilkunastu minut. Sposób, w jaki ciemnowłosy uchylał usta, za każdym razem, kiedy z gardła wydobywał się słodki, nieprzyzwoity odgłos, oznajmiający, że przeżywa rozkosze, sprawiał, że Thor nie mógł oderwać oczu od bladej, teraz nieco zarumienionej, twarzy. Zaś widok Lokiego, przeżywającego orgazm, miał na długo zapisać się w jego pamięci.

Poranek powitał Thora tępym, irytującym bólem głowy. Uchylił niechętnie oczy, jakby wymagało to niesamowitego wysiłku i zamarł, na wpół ziewając. Niecały metr od niego, na drugim końcu łóżka, siedział, tyłem do niego, Loki. Nagi Loki. Pan Piorunów uznał, że złym pomysłem byłoby przerywanie ciszy pytaniem o to, do czego doszło w nocy. Odpowiedział sobie sam na to pytanie, lekko czerwieniąc się od wspomnień, zapełnionych bladym, atrakcyjnym ciałem. Zamiast tego oddał się kontemplacji pleców brata i, było nie było, kochanka. Loki siedział po turecku, z kołdrą na kolanach, popijając parujący napar z glinianego kubka. Włosy pozostawił nadal w nieładzie. Thorowi przypadł do gustu ten artystyczny nieład wśród kruczych kosmyków, odstających to tu to tam. Z uznaniem dla siebie pragnął również zauważyć, że na jasnym karku odznaczały się drobne ukąszenia i różowe malinki. Z dumą zwrócił także uwagę na ślady na biodrach, w miejscu, gdzie zaciskał palce. On to czynił! Nikt inny!
-Thor, na litość Odyna, nie udawaj, że śpisz i przestań się gapić -cichy, nieco zachrypnięty głos przerwał obserwację mężczyzny. Loki wydawał się mieć niewielkie problemy z gardłem, po tym, jak je wydzierał, wzywając wszystkie świętości Asgardu, jak i przyrodniego brata. Nie wydawał się być dumny z tego, chociaż bardzo dobrze się maskował. Co złego to nie on. Loki był perfekcyjny.

Korzystając z tego, że i tak został nakryty, Thor zmniejszył dystans między nimi i przywarł do niższych partii jego pleców, kładąc się na boku. Obserwacja od tej strony była jeszcze bardziej satysfakcjonująca. Miał idealny widok nie tylko na jego ciało, ale i na malinki, pokrywające szyję i ramiona, niczym pieczęcie. Nie potrafił pozbyć się uśmiechu z ust. Loki obdarował go tylko chłodnym spojrzeniem kątem oka.

-Daj spokój, bracie. Nie możesz być wiecznie taki ponury. Uśmiechnij się! -Thor wydawał się mieć w sobie pokłady optymizmu. Pan Kłamstw zamierzał już otworzyć usta, by wyrazić sprzeciw przeciw czemuś tak absurdalnemu, jak niepotrzebne uśmiechy, ale zamiast tego wydał z siebie zduszony dźwięk zaskoczenia. W jednej chwili został usadzony na kolanach Thora. W normalnych warunkach mężczyznę spotkałby bliski kontakt z gorącymi ziółkami Lokiego. Ten jednak był nienaturalnie, jak na niego, potulny.
-Durniu, wylejesz -ofuknął go, trzymając gliniany kubek w dłoniach, tak, by nic się z niego nie wydostało. Nadal miał uroczą chrypkę i bynajmniej nie wyglądał na szczęśliwego z tego powodu. Wydawał się jednak o wiele mniej sztywny i gniewny, niż zwykle.

-Bracie, Loki. Uśmiechnij się -Thor już od najmłodszych lat uwielbiał wywierać na swoim przyrodnim bracie presję. Zabawa "uśmiechnij się" była jedną z jego ulubionych. Zwykle nie odnosił pozytywnych skutków, co najwyżej mógł pooglądać sobie wytrąconego z równowagi Lokiego. Tym razem jednak coś uległo radykalnej zmianie.
-Thor, nieszczęście ty moje... -burknął. Nim połowa twarzy zniknęła za kubkiem, na jego ustach zakwitł lekki, ale szczery uśmiech.
 ___________________
postacie by Mavel
fanfiction by Kazach

piątek, 13 września 2013

Liebster Award (czyli wszystko, byle nie wziąć się do roboty)

Cóż, nigdy nie pomyślałam, by bawić się w takie, czy inne łańcuszki, ale lubię odpowiadać na pytania, więc...
 "Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę". Jest przyznawana dla blogów o mniejszej ilości obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, które ciebie nominował. "

Dobrze, przejdźmy do pytań. 

1. Oglądasz anime? Jakie jest Twoje ulubione?

Miałam taki okres, że oglądałam jak dzika. Teraz nie mam już na to czasu ani chęci. Wolę obejrzeć sobie serial.
Nie potrafię zdecydować, który tytuł jest moim ulubionym, ale mam sentyment do Naruciaka, jako, że było to moje pierwsze anime.
2. Masz rodzeństwo?


Nie mam rodzeństwa.
3. Od jakiego czasu prowadzisz bloga?


Prowadzę bloga od stycznia. Cóż, nie wkładam w niego zbyt dużo serca, od jakiegoś czasu jestem dosyć zniechęcona, gdyż nie potrafię napisać niczego sensownego.
4. Twoje hobby?


Lubię rysować postacie, kreować ich charaktery i historię. Od jakiegoś czasu interesuję się techniką decoupage, z którą wiążę plany zarobkowe. W wolnym czasie lubię obejrzeć sobie dobry film, a jeszcze chętniej książkę. Moją pasją są militaria, interesuję się okresem II wojny światowej i dziejami ZSRR. Jeżdżę rekreacyjnie na zawody strzeleckie.
5. Uważasz się za dobrego blogera?


Szczerze? Chyba nie...
6. Twój autorytet? 


Ciągle poszukuję autorytetów.
7. Kilka słów o sobie...?


Zamknę to w kilku punktach, haraszo
1. Na imię mi Urszula.  
2. Lubię męskie ubrania. Są ładniejsze, lepszej jakości i tańsze.
3. Potrafię strzelać z AK 47.
4. Hoduję w domu 7 kotów.
5. Uwielbiam postacie Sherlocka Holmesa i Lokiego z Avengersów.
6. Uwielbiam rękodzieło.
7. Wygodniej jest mi rysować długopisem, niż ołówkiem.
8. Lubię suszone kabanosy drobiowe. 
9. Mam konia.
10. Mam kilka postaci, które sama wykreowałam. Każda z nich ma przynajmniej część mojego charakteru lub inną, ukrytą część mojej osobowości. 
11. Lubię pomagać innym. Inni nie chcą, żebym im pomagała.
12. Jeden z moich kotów wabi się Leon Zawodowiec von Łasica.
13. Jestem patriotą.
8. Kogo najbardziej nie lubisz?


Myślę, blog nie jest dobrym miejscem, by publikować takie treści. Komuś mogłoby się zrobić przykro.
9. Gdybyś miał/a złotą rybkę o jakie 3 życzenia byś ją poprosił/a?


Zachowałabym owe życzenia na czarną godzinę.
10. Twoja największa zaleta i wada?


Zaletą jest chyba pomysłowość, wadą zaś lenistwo.
11. Słuchasz K-popu lub J-rocka?


Nie słucham, gdyż źle mi się kojarzą.

Nominuję.


 http://i-support-yaoi.blogspot.com/
 http://yaoi-funny-hard.blog.pl/

Nie czytam, ani też nie znam innych blogów, które mogłabym nominować, oprócz samej nominującej.

1. Ulubiona postać z filmu lub serialu. (nie z anime)
2. Zwierzę, które chcesz mieć. (może być wymyślone)
3. Wymień lubiane przez siebie cytaty z literatury.
4.  Ulubiony kraj. Uzasadnij, dlaczego ten, a nie inny.
5. Jeśli czytasz fanfiction, to gdzie najchętniej? 
6. Zdarzyło ci się kiedyś coś naprawdę dziwnego? Jeśli tak, to co?
7. Osoba lub utwór, który cię inspiruje.
8. Wolisz kubki, szklanki, czy filiżanki?
9. Z czym kojarzy ci się niebieska budka telefoniczna?
10. Największe osiągnięcie w życiu?
11. Ulubiona postać Marvela?
 
 

sobota, 11 maja 2013

Księga moich grzechów. Księga pierwsza. "Witam w realiach"

No nie, drugi post i to w tym samym dniu. Przechodzę sam siebie. A co do opowiadania, będzie miało trochę rozdziałów. Zostało wygrzebane z moich magicznych zeszycików i nieco przerobione.

      Nie masz czasem wrażenia, że ktoś cię obserwuje? To takie dziwne, drażniące uczucie, że aż ma się ochotę "ruszać" skórą, jak zaniepokojony kot. Oczywiście, na pewno każdy z nas doświadczył kiedyś takiego wrażenia. Nawet, jeśli jest się samemu. I powiem, że to całkiem słuszne. Uznaje się to po prostu za wybryk wyobraźni. Ot, może zmęczenie, może zamyślenie. Po prostu mózg płata nam figle. Zawsze tłumaczy się to sobie, albo w ogóle nie poświęca się temu swojego cennego czasu. A przecież odpowiedź jest tak oczywista, że nie dopuszczacie jej do siebie. To u ludzi naturalne.
      Prawda jest taka, że każdy człowiek ma swojego "obserwatora". Brzmi niepokojąco? Bez obaw, nie jest to wam obce. Nazwaliście Nas tak ładnie, że nawet przyjęliśmy ową nazwę oficjalnie. Anioł Stróż, kojarzysz może? Taki dobry, co prowadzi, odwodzi od głupich pomysłów i takie tam. Ogólnie z Waszego punktu widzenia wszystko cacy. Nasza praca nie przedstawia się jednak w rzeczywistości aż tak kolorowo.
      Wasz gatunek jest wyjątkowo skłonny do utrudniania sobie życia. Praca z Wami jest żmudna i przypomina raczej zabawę z upartym dzieckiem. Nie korzystacie z danych Wam szans, nie szanujecie życia. A potem taki Stróż ma kupę roboty, kiedy zrobicie kolejne głupstwo. Brudna robota.
Dlatego pewnie posada Stróża widnieje przy końcu naszej anielskiej hierarchii. Najwyżej jest tutaj Nasz Szef, razem ze swoimi Archaniołami. Potem są Zwiastujący. Następnie Zwiadowcy i Strażnicy. Gorszy od Stróża jest tylko Pielęgniarz. Ci to już mają zafajdaną robotę. Takie sprzątaczki w naszym anielskim grajdołku.
      Kiedy już słyszysz o aniołach, pewnie kojarzysz nas sobie z Niebem? Religia u was uznaje Niebo za symbolikę. Gdybym miał nazwać miejsce, gdzie mieszkamy, to na pewno nie byłoby to "niebo". Nic w tym symbolicznego, raczej jakby drugi wymiar, może i trzeci. Nie mnie to wiedzieć. Skoro musimy to jakoś nazwać, niech będzie już Niebo.
      Moja ojczyzna, bo tak można to ująć, składa się z miasta Aniołów oraz Pola Dusz. Może kiedyś opiszę Ci to miejsce. Świat Alternatywny składa się nie tylko z Naszego terenu. Oprócz niego jest tam również miejsce, zwane przez Was Piekłem. Granicę stanowi Ziemia Niczyja, gdzie trafiają zmarli. Pole walki dla mieszkańców Alternatywnego Świata.
      Nie przedstawiłem się jeszcze, tak sobie przypomniałem. Nazywają mnie Aramisem. To ironia losu, muszkieter bez kompanów. Tak, jestem Stróżem. Moim zadaniem, powinnością, przeznaczeniem, jak zwał, tak zwał, jest uchronić od nieszczęścia pewnego człowieka. Zadanie nie jest proste, szczególnie, kiedy ma się do czynienia z nastolatkiem, w dodatku skrytym jak jasna cholera. Niby powinienem znać go na wylot, jako istota, która zna go praktycznie od urodzenia. Widziałem, jak wyrastał z pieluch, stawiał pierwsze kroki, palił pierwszego papierosa, którego nie odpuścił, mimo, że odradzałem. Kiedy nawet Anioł Stróż nie jest w stanie przejrzeć swojego podopiecznego, to coś jest nie halo, hm?
      Chęć poznania go bardziej jest praktycznie i teoretycznie niemożliwa do zrealizowania. Mój podopieczny mnie nie widzi. Ba! Nie zdaje sobie sprawy z mojego istnienia. Nie, żeby było to jakoś specjalnie dziwne, czy szczególne. Czasami chciałbym jednak, żeby wiedział, że jestem. Tak trochę, ułatwiło to by sprawę. Niestety, na nic rozważania. Nie istnieję.
      Może z drugiej strony to lepiej, że jestem niewidoczny? Gdybym używał lustra, to pewnie sam bym się siebie wystraszył. Już moja anielska społeczność patrzy na mnie krzywo, brakuje jeszcze, żeby ludzie rzucali mi wymowne spojrzenia pod tytułem "zetnij te kłaki, bo wyglądasz jak menel". A i niektóre sprawy są ciekawsze, kiedy jest się niewidzialnym. Jak choćby podglądanie pod prysznicem. No co? A jakby miał się zabić na tych śliskich kafelkach? Wiesz, ile to papierkowej roboty?
      Głupia sprawa, szczególnie dla mnie, z uwagi na gatunek, czy coś, ale... Jak się kogoś widzi codziennie, przez całą dobę, cały tydzień, miesiąc, rok i obserwuje się go bez przerwy to można się nawet uzależnić. I... Ja się chyba uzależniłem od mojego osobistego TV. Już to może wpędzić mnie w kłopoty z szefostwem. A Wy nazywacie to inaczej. Zaraz... miłość?
      Ach, nie wspominałem chyba, że On nazywa się Gabriel? Gabryś, Gabi, niech go szlag. Źródło moich kłopotów z koncentracją i powód mojego zboczenia, bo jak można to nazwać inaczej? Cóż, wróżę sobie świetlaną przyszłość na salonach u kuzynka Lucyfera. Przynajmniej będzie mi ciepło...